piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 1

     - Kolejny martwy mugolak został znaleziony we własnym domu. - Z radia stojącego na stole w pokoju wydobyły się słowa, które sprawiły, że siedząca na łóżku ciemnowłosa dziewczyna cicho westchnęła.
Mugolak był osobą posiadającą magiczne zdolności, tak jak zwykli czarodzieje, jednak różniła go jedna bardzo ważna cecha. Jego rodzicami byli niemagiczni, przez co mugolacy byli często wyśmiewani przez czystokrwistych czarodziejów, którzy byli zdania, że ci nie powinni istnieć. Dziewczyna nie tolerowała poniżania ich, mówiła, że to zwykli czarodzieje, tacy jak oni. Co więcej - przyjaźniła się z jedną mugolaczką. Hermiona Granger była czarownicą, która przewyższała inteligencją i zdolnościami wielu arystokratów.
       Nastolatka patrzyła ponuro na urządzenie, które miała ochotę wyrzucić. Bała się o swoją przyjaciółkę i naprawdę nie chciała usłyszeć o tym, że to właśnie Hermiona została zamordowana. Uspokoiła się trochę, kiedy przypomniała sobie, że ta podróżuje z Harrym i Ronem w poszukiwaniu horkruksów, które pomogą w zniszczeniu Voldemorta.
     - Dennis Creevey został zamordowany przez śmierciożerców, którzy wczoraj nad razem wtargnęli do domu jego rodziców, którzy zdołali uciec razem ze starszym synem - odezwał się kolejny głos, który wydał się ciemnowłosej znajomy, jednak nie zastanawiała się, kto jest jego właścicielem, bo dopiero po chwili dotarł do niej sens słów.
       Jęknęła, chowając twarz w dłonie. Znała Dennisa, lubiła go. Był od niej o kilka lat młodszy, należał do tego samego domu i czasami nie radził sobie z lekcjami, więc nastolatka pomagała mu w nich, kiedy tylko miała czas. Nie miała go jednak dużo, więc nie za bardzo przywiązała się do młodego Creeveya. Drzwi pomieszczenia otworzyły się, a ciemnowłosa dostrzegła głowę swojego ojca. Widząc smutną dziewczynę, podszedł do niej i usiadł obok niej. Ta natychmiast wtuliła się w pierś Blacka.
     - Dennis Creevey nie żyje - mruknęła, wyłączając radio.
        Mężczyzna pocałował córkę w czoło, milczał, bo wiedział, że nastolatka potrzebuje właśnie ciszy. Spojrzał na zegar, który wisiał na ścianie. Wskazywał kilka minut po północy, więc nastolatka położyła się, a Syriusz okrył ją kołdrą. Wyszedł z pomieszczenia, gasząc światło i zamykając drzwi.



       Jasne promienie wschodzącego słońca padły na twarz leżącej w łóżku dziewczyny, budząc ją. Podniosła się, ziewając, wstała i ruszyła w stronę szafy. Wyciągnęła z niej przygotowane na dzisiaj ubrania, po czym poszła do łazienki, w której umyła się i ubrała. Kiedy zeszła po schodach na dół, zobaczyła swojego ojca, który siedział przy stole, popijając kawę. Podeszła do niego i usiadła obok, biorąc stojący na stole kubek, po czym nalała do niego kawy z dzbanka.
     - Jutro masz urodziny, Ellie - powiedział cicho mężczyzna, uśmiechając się do niej. - Dzisiaj jedziesz do Hogwartu, więc już dzisiaj muszę ci dać prezent.
     - Tato, nie musisz - mruknęła dziewczyna, patrząc na stojący na komodzie zegarek. Była godzina dziewiąta pięćdziesiąt, więc musieli zaraz wychodzić.
     - Cały czas się zastanawiałem, co ci dać, kiedy do głowy wpadł mi pewien pomysł - mówił dalej, jakby nie słyszał tego, co powiedziała czarnowłosa. - Wiem, że od dawna interesujesz się historią naszej rodziny, więc postanowiłem ci to dać.
       Położył przed nią jakieś dosyć stare zdjęcie, który natychmiast wzięła do ręki. Na fotografii znajdował się jej ojciec i matka. Spojrzała ze zdziwieniem na kobietę, ponieważ dostrzegła, że w jej wyciągniętej do przodu ręce znajduje się taka sama różdżka, jaką posiadała ona.

     "Czarnowłosa jedenastolatka, stojąc koło sklepu z różdżkami, przyglądała się staruszkowi z niezadowoleniem. Siwowłosy mężczyzna patrzył na nią swoimi jasnoniebieskimi oczami i uśmiechał się lekko. Naburmuszona szarooka zaciskała usta i kręciła głową, wskazując na sklep. 
     - Nie ma mowy. Nie będzie pan płacił za moje rzeczy - odezwała się.
     - Ellie, proszę, nie sprzeczaj się ze mną - odpowiedział Dumbledore, wchodząc do budynku. Dziewczynka westchnęła, ale posłusznie poszła za nim. 
       Przy ladzie stał starszy pan - jeden z najlepszych wytwórców różdżek - Garrick Ollivander. Dyrektor Hogwartu przywitał się z nim uśmiechem. Srebrnooki zniknął za półkami i było słychać tylko jego pomruki. Po chwili wrócił, trzymając w rękach pudełko, z którego wyciągnął różdżkę.
     - 11 cali, wierzba, włókno ze smoczego serca. - Kiedy dziewczyna wzięła ją do ręki, z jej końca wystrzelił promień, który pomknął w stronę różdżkarza. Jego włosy na głowie zapaliły się, a Dumbledore z pośpiechem wyczarował strumień wody, który zgasił palące się włosy. Ollivander wziął od dziewczyny różdżkę i szybko poszedł po kolejną.
     - 10 i 3/4 cala, cis, pióro feniksa. - Czarnowłosa dotknęła jej z niepokojem. Poczuła prąd, który przepłynął przez jej rękę. Nie był nieprzyjemny. Od razu poczuła więź z tą różdżką. Obaj staruszkowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Dumbledore kręcił głową, nie dowierzając.
     - Tego się nie spodziewałem - szepnął."


Swój wzrok przeniosła na siedzącego obok mężczyznę, który patrzył na nią z lekkim uśmiechem na ustach. Westchnął, po czym spojrzał na fotografię, gdzie jego żona patrzyła na niego z miłością. 
     - Tato, wtedy, w pierwszej klasie, wszyscy dziwili się, że mam tą różdżkę. Dlaczego? Co z tego, że należała do mojej mamy? - zapytała, wiercąc się na krześle. Sięgnęła po kubek z kawą, po czym się z niego napiła.
       - Dowiesz się niebawem, Ellie. Na razie nie powiem ci, bo może to tobą wstrząsnąć - odpowiedział, zerkając przelotnie na zegarek.
       Nie chcąc spóźnić się na pociąg, wstał. Dziewczyna zrobiła to samo. Dopiła kawę i podeszła do drzwi, które otworzyła. Założyła buty i wyszła na podwórko. Stała na chodniku, wokół którego ziemia była pokryta trawą. Cała posesja była otoczona wielkim murem, przez który nie można było cokolwiek zobaczyć. Mieszkali daleko od jakiegokolwiek miasta, więc mogli spokojnie się teleportować bez obawy, że ktokolwiek ich dostrzeże. Plusem było też to, że niedaleko nich znajdowały się tylko dwa domki, które były w dodatku opuszczone. Już po chwili Syriusz stał obok niej z kufrem i klatką z sową, a Ellie złapała go za przegub, po czym teleportowała się.
       Stali już na dworcu, a dziewczyna dumnie wypinała pierś i uśmiechała się. Była wesoła, gdyż udało jej się przetransportować siebie i ojca beż żadnych komplikacji. Czarodzieje, którzy przechodzili obok niej patrzyli na nią karcąco, gdyż według wielu osób nie wypadało uśmiechać się na ulicy, podczas gdy trwała wojna. Kiedy stanęli przed pociągiem, dziewczyna objęła ojca, a ten pocałował ją w czoło. Od razu uśmiech zniknął z twarzy nastolatki.
     - W tym roku nie będzie Harrego, Rona i Hermiony - mruknęła, patrząc w okna pociągu.
Nie odezwali się już do siebie, a dziewczyna trzymając kufer weszła do pociągu. Ostatni raz pomachała ojcu i ruszyła. Co chwilę zaglądała do przedziałów, chcąc odnaleźć znajomą twarz. Kiedy doszła prawie na sam koniec, zmartwiła się, ze jej przyjaciele nie jadą do zamku. Już miała się cofnąć, gdy z ostatniego przedziału dotarły do niej głosy Ginny i Luny. Pociąg ruszył, a ona weszła do przedziału, posyłając uśmiech zgromadzonym. Oprócz Luny i Ginny siedział tu Neville z Amandą, a także chłopak i dziewczyna, których zupełnie nie znała. Weasley wstała i rzuciła się w objęcia Ellie, przez co ta nie mało się przewróciła.
Ellie nadal patrzyła na obcych jej ludzi. Nieznajoma nastolatka miała nieskazitelną i jasną cerę. Ciemne, prawie czarne i długie włosy miała spięte w kok. Na twarzy miała lekki uśmiech, jednak oczy zdradzały, że nie była szczęśliwa. Chłopak miał czarne i krótkie włosy i lekki zarost na twarzy. Patrzył na wszystko bystrym wzrokiem. Dopiero po dłuższej chwili szarooka zorientowała się, że kojarzy ich. Tak jak ona, zaczynali siódmy rok i należeli do Gryffindrou, lecz nie potrafiła przypomnieć sobie ich nazwisk. Ginny odsunęła się od szarookiej i usiadła na swoim miejscu.
     - Kim oni są i co tu robią? - zapytała Ellie, wsadzając rękę do kieszeni i zaciskając ją na różdżce.
     - Elizabeth Hetfild i Christopher Hill. Jesteśmy tu, bo nie chcieliśmy siedzieć sami. Nasi przyjaciele są mugolakami i nie mogli pojechać do Hogwartu - wyjaśniła spokojnie dziewczyna, podając jej rękę. Ellie spojrzała na nią, po czym niepewnie ją uścisnęła, zerkając na przyjaciół, którzy potwierdzili jej słowa, kiwając głową.
     - Ellie Sullivan. Przepraszam za...
     - Nie przepraszaj. To było zrozumiałe. Zdziwiłbym się, gdybyś nie zareagowała - przerwał jej chłopak z uśmiechem.
       Szarooka usiadła obok Ginny, przyglądając się nowo poznanym uczniom. Była ciekawa, dlaczego usiedli akurat w tym przedziale. Nie wiedziała również, dlaczego siedzieliby sami. Nie wiedziała, czy może im ufać, czy nie są po stronie Voldemorta. Niegdyś wierzyła, że Gryfoni nie mogliby stać po jego stronie, lecz po poznaniu Petera Pettigrew wiedziała, że każdy może być zły. Kiedy patrzyła na tą dwójkę, Elizabeth i Christophera, nie miała złego przeczucia i sądziła, że może im zaufać. Wobec tego nie miała żadnych obiekcji, by rozmawiać przy nich o ważnych rzeczach.
     - Masz jakieś wiadomości od Harry'ego i reszty? - zapytał Neville, który cały czas wpatrywał się w okno. Kiedy ją o to zapytał, mimowolnie przypomniała sobie sytuację, gdy się rozłączyli.



       "Dziewczyna z burzą ciemnych włosów stała przy stole, nalewając sobie napoju. Przyglądała się Fleur, która w długiej, białej sukni tańczyła z Billem, ubranym w czarny garnitur. Nagle wydarzyło się coś niespodziewanego. Przez baldachim nad parkietem spadło coś srebrnego. Wśród tańczących gości wylądował z wdziękiem lśniący i jasny ryś. Wszyscy na niego spojrzeli i zamarli. Z ust patronusa wydobył się donośny głos Kingsleya Shackelbota:
     - Scrimgeour nie żyje. Ministerstwo padło. Nadchodzą!
       Wiele osób zamarło, jednak niektórzy, w tym ciemnowłosa i jej przyjaciele wyciągnęli różdżki. Dopiero po chwili goście zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje i zaczęli panikować. Przerażeni biegali we wszystkie strony, a nastolatka, próbując dotrzeć do swoich towarzyszy, zaczęła się przeciskać między panikującymi. Gdzieś niedaleko usłyszała krzyki Lupina i Tonks, którzy rzucali zaklęcia obronne. Wiedziała. Śmierciożercy wdarli się na przyjęcie.
       Ellie dostrzegła kilku zamaskowanych czarodziejów, którzy szybkim tempem zbliżali się do Harry'ego, Rona i Hermiony, która posłała jej przepraszające spojrzenie, po czym złapała nastolatków za ręce i deportowała się. Wymierzone w nich zaklęcie poszybowało dalej i ugodziło Ellie w pierś. Odleciała kilka metrów, upuszczając różdżkę i uderzając w ścianę. "
     - Nie, nie mam. Od czasu tego ślubu nie miałam od nich żadnych informacji, ale Lupin mówił, że byli na Grimmauld Place.
     - Naprawdę? Przecież Snape kiedyś tam był - mruknęła Amanda. - To było niebezpieczne.
     - Wiem, ale ponoć zabezpieczyli ten dom. Snape nie piśnie ani słówka. - Uśmiechnęła się Ellie. Jej przyjaciele pokiwali głowami i zamarli. Za oknem kilka razy błysnęło i pociąg zaczął się zatrzymywać. Nastolatkowie czym prędzej wyciągnęli różdżki, a pojazd stanął. Na korytarzu usłyszeli ciężkie kroki i krzyki. Coś ciężkiego upadło na podłogę, a po chwili .drzwi ich przedziału otworzyły się. Stanął w nich czarnowłosy mężczyzna, który mierzył w nich różdżką. Rozejrzał się, po czym odwrócił się i powiedział krótkie: "Nie ma go." Odszedł od drzwi, pozostawiając je otwarte. Chris szybko je zamknął, po czym wszyscy usiedli, nadal trzymając w rękach różdżki. Wiedzieli, że chodziło im o Harry’ego, myśleli, iż pojechał pociągiem do Hogwartu, co było z ich strony głupie. Potter nie pojechałby do Hogwartu, bo musiał szukać horkrusków – ważnych rzeczy, które kiedyś należały do samego Lorda Voldemorta. Wiedziała o tym jednak tylko Ellie i nie mogła im tego powiedzieć. Tak chciał Dumbeldore. Na myśl o nim dziewczynie zrobiło się smutno. Był wielkim czarodziejem, tęskniła za nim. To on pomógł jej poradzić sobie z jej sprawami rodzinnym. Pomógł odnaleźć jej ojca, z czego bardzo się cieszyła, gdyż nie musiała mieszkać z ojczymem, który chciał ją zabić. Niestety, nie wiedziała kim była jej matka, a Syriusz i dyrektor Hogwartu szli w zaparte i nie mieli zamiaru jej tego powiedzieć. Próbowała dowiedzieć się tego od babci – ta również nie chciała jej powiedzieć kim była. Niby wiedziała jak się jej matka nazywała, lecz nie potrafiła tego wykorzystać. Wszystkie wzmianki o jej matce zostały usunięte. W końcu odpuściła – myślała, że skoro nie chcieli jej powiedzieć to powiedzą później. W nocy nie mogła zasnąć, więc oparła głowę o ramię Ginny i przymknęła oczy. Po chwili zasnęła.



       Ellie obudziło szturchanie. Otworzyła oczy i szybko zerwała się z siedzenia, rozglądając się. Dostrzegła stojących za drzwiami przyjaciół, więc szybko do nich dołączyła. Ruszyli korytarzem, a po chwili wyszli z pociągu. Zaczęli się przepychać do pojazdów, które miały ich zawieść do zamku. Kiedy wreszcie do nich doszli rozdzielili się na dwie grupy. Ellie usiadła razem z Neville’m, Ginny i Luną w drugim wozie, a Amanda, Elizabeth i Chris w pierwszym. Z całego towarzystwa tylko Luna widziała testrale, ich czarną, lśniącą skórę, przez którą bardzo łatwo można było dostrzec kości. Ellie nie widziała nigdy tej magicznej istoty, ale wierzyła na słowo Harry’emu, który mówił, że nie wyglądają one sympatycznie.
       Przez większość drogi nic się nie działo, wszystko było jak w najlepszym porządku. Czarnowłosa rozglądała się po znanej sobie okolicy, kiedy nagle poczuła się słabo. Zaczęła oddychać niespokojnie i głęboko, rozglądając się nerwowo. Usłyszała krzyk Amandy i skierowała w jej stronę swój wzrok. Przestraszyła się. Wokół pierwszego wozu latali dementorzy.

     "Czarnowłosa trzynastolatka wyszła po obiedzie z Wielkiej Sali, kierując się w stronę wieży Gryffindoru. Na siódmym piętrze nie zobaczyła nikogo. Korytarz był całkiem pusty, co trochę ją zdziwiło. Jej kroki odbijały się od ścian głuchym echem. Nagle poczuła się nieswojo i zamarła.
       Poczuła przenikliwy chłód w całym ciele. Był taki intensywny, że czuła go w każdym mięśniu, kości i tkance. Otuliła się czarną, szkolną szatą i zauważyła, że jej oddech przemienił się w kłęby białej pary.
       Wyszła zza zakrętu i przeraziła się. To co ujrzała, było obrzydliwe. Trzy stwory, wydające z siebie charakterystyczne świsty, miały na sobie czarne szaty. Dziewczyna dostała gęsiej skórki. Stała jak sparaliżowana, patrząc jak jeden z dementorów podlatuje do niej. Z jej gardła wydobył się krzyk, z pewnością słyszany kilka pięter niżej. Kiedy stwór wyciągnął  swoją trupią rękę w jej stronę, Ellie poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w głowę. Poczuła się słabo i przed oczami pojawiły jej się mroczki. Upadła na kolana, ciężko dysząc. Zemdlała, widząc jak dementor krąży wokół niej.

       Poczuła coś zimnego i mokrego na czole. Powoli otworzyła oczy. Nie leżała w swoim pokoju, lecz w Skrzydle Szpitalnym. Na sali panował półmrok. Podniosła rękę, chcąc dotknąć czoła, ale trafiła na okład. Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie co się stało. Na nic zdał się jej wysiłek, miała pustkę w głowie.
       Usłyszała głosy dobiegające z korytarza. Jeden z pewnością należał do kobiety, a drugi do mężczyzny. Rozmowa została przerwana. Po chwili do sali wszedł dyrektor i pani Pomfrey. Dumbledore podszedł do niej z poważnym wyrazem twarzy i usiadł na krześle przy łóżku.
     - Ellie, musisz coś wiedzieć. Twoja matka, Sophie, była w połowie elfem. Masz w sobie ich krew. To dlatego dostałaś ten medalion. - Wskazał na jej szyję i dodał: - W swoje jedenaste urodziny. Jesteś jego Strażniczką, bo posiada ogromną moc.
       Dziewczyna nie miała pojęcia co powiedzieć. Była przerażona, zdziwiona. 
     - To nie wszystko. Musisz unikać dementorów. "


***
Chciałabym Wam podziękować za tyle komentarzy. Zmotywowało mnie to i dokończyłam retrospekcję. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. ;)

wtorek, 22 października 2013

Prolog

      Ciemne, deszczowe obłoki pokryły piękne, dotąd bezchmurne i gwieździste niebo. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec zarys małej i lśniącej gwiazdy, która była tylko niewielką plamką na tle wielkiego firmamentu, gdzie świecił okrągły satelita Ziemi. Z nieboskłonu zaczęły lecieć małe krople, które po chwili spadły, rozbijając się na drobnej i bladej twarzy piętnastolatki, która siedziała na trawie. Na jej policzkach widniały świeże ślady łez, które nadal, jedna po drugiej, spadały na ziemię, łącząc się w jedno z kroplami deszczu. Ciemne włosy dziewczyny były w nieładzie, jakby przez dłuższy się nimi nie zajmowała, a szare oczy wyrażały ból i smutek, który niewątpliwie czuła po stracie ojca.
      Z domu obok wyszedł jej rówieśnik, który miał hebanowe włosy i zielone oczy. Na jego nosie znajdowały się okulary, które prawie mu spadły, kiedy zbiegał po schodach. Podszedł do dziewczyny i usiadł obok niej, zarzucając na jej wątłe ramiona ciepły sweter.
 - Popatrz – odezwała się nastolatka z goryczą w głosie. – Czy to nie zabawne? Nawet niebo płacze..
      Młodzieniec milczał, patrząc na nią uważnie. Wiedział co czuła. Jego także bolała strata mężczyzny, który był jego ojcem chrzestnym. Minął tydzień od jego śmierci, a on nadal czuł ogromny smutek i ból. Za każdym razem, gdy o nim śnił, widział jego uśmiechniętą twarz, a także jego morderczynię, która stojąc z tyłu z różdżką, uśmiechała się szyderczo. Wtedy posyłała Avadę w stronę mężczyzny, sen się urywał, a on budził się, zrywając się z łóżka. Poprzysiągł sobie, że zemści się na kobiecie, która zabiła jego ojca chrzestnego.
 - Wejdźmy do środka, bo się przeziębisz – mruknął, spoglądając na niebo, z którego padało coraz mocniej.
      Dziewczyna kiwnęła głową, więc chłopak pomógł jej się podnieść. Oboje ruszyli dość stromymi, starymi schodami, które zaskrzypiały pod ich ciężarem. Weszli do dużego domu, a czarnowłosy zamknął za nimi drzwi. W kuchni krzątała się dosyć pulchna kobieta o płomiennorudych włosach sięgających ramion i ciepłych, brązowych oczach, które skierowała w ich stronę. Podeszła do nich szybko i posadziła ich na krzesłach.
 - Harry, Ellie za chwilę wam coś dam. Pewnie jesteście głodni – mówiąc to, zaczęła krzątać się po pomieszczeniu. Piętnastolatkowie przyglądali się w sobie w ciszy. Nagle drzwi, przez które niedawno weszli, otworzyły się z hukiem, prawie doprowadzając ich do zawału. Starsza kobieta już otwierała usta, żeby nawrzeszczeć na osobę otwierającą drzwi, kiedy do pomieszczenia wpadł jej mąż. Zaczęła avadować go wzrokiem, a on oparł się o stół i zaczął dyszeć. Swój pełen radości wzrok przeniósł na dzieci siedzące obok.
 - Arturze! – warknęła rudowłosa kobieta. Stanęła obok niego z wałkiem w ręku. Gdyby wzrok mógł zabijać, jej mąż leżałby martwy u jej stóp.
 - Molly, proszę, nie krzycz. Mam wspaniałe wieści – zaczął, ale znowu oparł się o stół, dysząc. Kobieta ponagliła go wzrokiem. – Syriusz żyje.
      Te słowa sprawiły, że siedząca przy stole dziewczyna zerwała się, przewracając przy okazji krzesło. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
 - Nie wierzę.. nie wierzę – szepnęła. Zaczęła iść w stronę drzwi, a kiedy już chciała przez nie przejść, do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Miał takie same szare oczy jak ona. Jego ciemne włosy były w nieładzie. Na sobie miał to samo ubranie, w którym widziała go po raz ostatni. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i rzuciła mu się w objęcia.

 - Brakowało mi ciebie, tato.

***
Krótko, bo to tylko prolog. Mam nadzieję, że dotrwam do końca opowiadania.